Suplementy diety są dość szczególną kategorią ni to farmaceutyków, ni to żywności, ale podlegają prawu żywnościowemu. Tak samo , jak wiele żywności na rynku jest fałszowananej, masło często ma zapach margaryny, mleko w kartonie potrafi smakować jak mleko w proszku, również kupując suplementy,które prawnie są żywnością, często trudno przewidzieć, co mogą zawierać .
Jestem przekonana, że z suplementami jest gorzej. Niestety , nie mamy instytucji, która urzędowo badałaby ich skład. Jest spora szansa na to, że po zapachu i smaku , rozpoznamy, czy masło jest podrobione. Połykając pastylkę, nie możemy ocenić jej zawartości. Musimy polegać na uczciwości producenta.
Jan Bondar, Rzecznik Prasowy Głównego Inspektoratu Sanitarnego w 2010 stwierdził: „Na rynku w obrocie jest ponad 8 tys. suplementów. Trudno oszacować, ile z nich zawiera niedozwolone substancje lecznicze. Jakość suplementów sprawdza producent, bowiem za żywność na każdym etapie odpowiada ten, kto wprowadza go do obrotu”. Producenci robią jednak wszystko, byśmy byli przekonani o ich uzdrawiającym działaniu. Podpierają się agresywną reklamą , często zawierającą nieprawdziwe informacje.
W przypadku suplementów do minimum ograniczone są formalności – wystarczy, by wytwórca lub dystrybutor zgłosił swój produkt do rejestru prowadzonego przez Sanepid.
Jeśli zawartość nie wyda się urzędnikom podejrzana, suplement można sprzedawać bez obowiązku przedstawienia wyników badań uwiarygodniających jego działanie. Taki wymóg obowiązuje jedynie producentów leków, a suplementy diety to przecież żywność
Niezmiernie ciekawy wywiad z prof. Zbigniewem Fijałkiem dyrektorem Narodowego Instytutu Leków, który przeprowadził prof. Maciej Małecki, opublikowano w czasopiśmie „Manager Apteki”, (2011 rok, Nr 6). Dyrektor Narodowego Instytutu Leków stwierdza: W 2010 r. zbadaliśmy 39 suplementów, w 2011 r. – 66, a w tym roku – 8 produktów. I tak w 2010 r. sfałszowanych lub niezgodnych z deklaracją ( nie zawierały składników podanych na opakowaniu) było 80 proc. suplementów.
Wykonaliśmy badania na sześciu suplementach na potencję , losowo zakupionych w aptece. Wybrano grupę preparatów deklarowanych jako całkowicie ziołowe. Okazało się, iż na sześć wytypowanych i zakupionych w aptece (!!!), sześć było sfałszowanych.” Najbardziej szokuje fakt,że że pochodziły z aptek, a nie z internetu, czy bazaru.
28 lipca 2012r Główny Inspektor Sanitarny nakazał wstrzymanie dystrybucji suplementów Be MAN oraz NoEnd– z pozoru niegroźnych suplementów dla mężczyzn, reklamowanych jako środki roślinne poprawiające sprawność seksualną „Wysłałem pracownika do apteki, kupił dwa opakowania i bez zbędnych formalności zbadaliśmy ich skład w naszym laboratorium” – odpowiadał potem szef Narodowego Instytutu Leków. Ku jego zdumieniu, oprócz zadeklarowanego na pudełkach ekstraktu ze szczypiorku, karczocha, argininy i celulozy, producenci lub niezidentyfikowani dotąd fałszerze , umieścili silnie działające pochodne sildenafilu (znanego bardziej jako Viagra). Co ciekawe, producent Viagry, firma Pfizer, przed laty , sprawdzał pod kątem zastosowania różne analogi sildenafilu, lecz właśnie z uwagi na ich działania niepożądane przerwał badania. Preparaty z tą substancją do lipca 2012 były sprzedawane w polskich aptekach, internecie, kioskach Kolportera. Kupowane były chętnie, przedstawiciele handlowi zachwalali, że są „skuteczniejsze , niż inne na rynku”. Hm… z pewnością były. Przez tydzień wycofano 4200 opakowań, choć z dokumentów dystrybutorów wynikało, że na rynek dostarczyli ich 30 tys.
Dodaj komentarz