Czy możemy żyć wiecznie?
Rodząc się w epoce brązu, każdy z nas mógłby oczekiwać, że będzie żył osiemnaście lat. W średniowieczu przewidywany okres wzrósł do trzydziestu trzech lat. Na początku dwudziestego wieku Amerykanie spodziewali się żyć czterdzieści dziewięć lat, a dzisiaj ta granica wynosi ponad siedemdziesiąt pięć lat. Postęp techniczny, higiena i medycyna zwiększyły zauważalnie średnią długość życia ludzkiego, zwłaszcza w ostatnich latach. Nasuwa się tu oczywiste pytanie – jedno z tych wywołujących u nas wszystkich coś więcej niż tylko przejściowe zainteresowanie – czy przeciętna długość życia zwiększać się będzie nadal w przyszłości. Czy w związku z nowymi osiągnięciami technicznymi istnieje szansa, że jednostki będą żyły znacznie dłużej niż teraz – być może osiągną nawet coś w rodzaju nieśmiertelności?
Aby włączyć się do dyskusji nad tym zagadnieniem, trzeba wiedzieć o jednym fakcie. Chociaż średnia długość życia rzeczywiście wzrosła szybko w ciągu omawianego czasu, nie mamy żadnego dowodu na to, że maksymalny wiek osiągany przez ludzi – to, co możemy nazwać rozciągłością życia ludzkiego – zmienił się w ogóle. Najdłuższy wiarygodny wiek człowieka pozostał przez całą udokumentowaną historię na poziomie około 110 lat.
Przeprowadzone w ciągu kilku ostatnich dziesięcioleci poważne badania przyczyniły się do obalenia mitów o jednostkach żyjących ponad 160 lat. Takie doniesienia nadchodziły z kilku izolowanych ośrodków wiejskich (na przykład na Kaukazie), gdzie nie było żadnych wiarygodnych rejestrów urodzeń. Na obszarach tych powszechnie zgłaszany jest przez samych zainteresowanych niewiarygodny wiek powyżej 120 lat. Moja ulubiona historia ilustrująca, dlaczego takie doniesienia nie są już akceptowane, dotyczy badacza, odwiedzającego dwukrotnie w okresie pięciu lat pewną wioskę w Ekwadorze. Podczas swej drugiej wizyty odkrył on, że wiek lokalnych „stulatków” wzrósł o siedem lat!
Pozorny konflikt pomiędzy wzrostem przeciętnej długości życia a stałą jego rozciągłością można wyjaśnić, jeśli wyobrazimy sobie życie ludzkie jako coś w rodzaju biegu z przeszkodami. Każdy rozpoczyna bieg, poruszając się z tą samą prędkością, lecz niektórzy biegacze odpadają po drodze, gdy zderzą się z przeszkodami, a tylko nieliczni dobiegają do końcowej linii. Dla istot ludzkich w ich środowisku naturalnym do tych przeszkód zaliczają się drapieżniki, głód, choroby, warunki atmosferyczne i wypadki. Technika i nauki medyczne usunęły lub zmniejszyły wiele przeszkód w tym wyścigu, tak więc coraz więcej biegaczy osiąga metę. W idealnym świecie każdy biegacz startujący w wyścigu powinien dobiec do mety i każdy człowiek, który się narodził, powinien pozostawać żywotny i zdrowy aż do osiągnięcia wieku 110 lat.
Obraz ten przywodzi na myśl dwa pytania. Po pierwsze, czy jest nieuniknione, aby ludzie musieli, starzejąc się, być coraz słabsi? Po drugie, czy granica 110 lat długości życia ludzkiego jest stała i nie można jej przesunąć w wyniku postępu w nauce?
Z tych dwóch zagadnień jedynie pierwsze zaczęto poważnie studiować. Chociaż gerontologia, dziedzina poświęcona badaniu starzenia się, znajduje się (o ironio!) w powijakach, zdołano ustalić kilka faktów. Po pierwsze, wydaje się, że wszystkie ssaki przechodzą proces starzenia się, jeśli żyją wystarczająco długo (chociaż na wolności rzadko im to się zdarza). Z ewolucyjnego punktu widzenia starzenie się jest procesem nie mającym znaczenia. Gdy zwierzę się rozmnożyło, nie nadaje się już, mówiąc językiem ewolucji, do dalszego użytku i dobór naturalny nie może mieć na nie wpływu. Podobnie jak samochód jeżdżący jeszcze po upływie okresu gwarancji, tak zwierzę istnieje po prostu dalej, aż do zupełnego załamania zdrowia. Zgodnie z tym poglądem długowieczność jest przypadkowym produktem ubocznym wszystkich tych cech charakterystycznych, jakie pozwalają zwierzęciu przetrwać do czasu rozmnożenia się.
Z tego punktu widzenia celem nauk medycznych jest utrzymanie funkcjonowania ciała ludzkiego tak długo, jak to jest możliwe – uzupełniając sztucznie to, czego nie zrobiła sama natura. Jednym z wyników tych usiłowań jest niezwykłe zwiększenie przeciętnej długości życia i nie ma powodów, aby przypuszczać, że w przyszłości będziemy osiągać gorsze wyniki. Obecnie główną przyczyną śmierci w Stanach Zjednoczonych są choroby układu krążenia. Naukowcy szacują, że jeśli można byłoby je skutecznie leczyć lub im zapobiegać, przeciętna długość życia powinna wzrosnąć co najmniej o siedemnaście lat – do dziewięćdziesięciu dwóch lat. Uleczalność chorób nowotworowych i innych zabójców powinna podnieść ją jeszcze bardziej.
Wydaje się zatem, że możemy zacząć myśleć o drugim ograniczeniu życia ludzkiego – skończonej jego rozciągłości. W tej dziedzinie uczyniono niewiele, lecz widać już tworzenie się dwóch obozów – nazwijmy je optymistami i pesymistami. Optymiści, podtrzymywani na duchu postępami biologii molekularnej i medycyny molekularnej, twierdzą, że gdy już zostanie usuniętych kilka ostatnich przeszkód, takich jak choroby układu krążenia, nauka zacznie przesuwać granice długości życia ludzkiego. Ostatecznie – mówią – każdy proces w organizmie ma podłoże molekularne i kiedy będziemy już mogli wpływać bezpośrednio na cząsteczki, będziemy potrafili kontrolować wszystko, nawet procesy starzenia się. Pesymiści utrzymują, że proces starzenia okaże się po prostu zbyt skomplikowany do sterowania, a nawet jeśli nie, to konsekwencje społeczne nieograniczonego trwania życia byłyby po prostu zbyt straszne do przewidzenia.
Muszę powiedzieć, że ja osobiście całkowicie opowiadam się po stronie optymistów, przynajmniej dla zasady. Jeżeli życie rzeczywiście oparte jest na chemii, powinniśmy być w stanie zmienić każdy układ żywy, modyfikując zachodzące w nim procesy chemiczne. Jeśli to stwierdzenie stosuje się do leczenia chorób, nie widzę powodów, dla których nie miałoby się równie dobrze stosować do procesów starzenia oraz długości trwania życia.