Czy przegraliśmy wojnę z rakiem?
23 grudnia 1971 roku prezydent Nixon podpisał National Cancer Act (Narodowy Program Walki z Rakiem), wypowiadając wojnę jednej z najstraszniejszych chorób ludzkości. Ćwierć wieku i ponad 25 miliardów dolarów później można uczciwie zapytać, co nam w konsekwencji dał cały ten wysiłek? Jak to często bywa wtedy, gdy spotykają się nauka i polityka społeczna, nie jest łatwo znaleźć odpowiedź na to pytanie.
Zrozumienie dzisiejszej sytuacji dotyczącej nowotworów w Stanach Zjednoczonych wymaga informacji o umieralności z powodu tych chorób w ciągu długiego czasu, co z kolei wymaga danych epidemiologicznych. Przy pewnej dozie wytrwałości można zebrać informacje ze świadectw zgonów i innych zapisów, lecz wówczas stoimy przed dwoma problemami interpretacji: (1) czy dane oznaczają to, co zdają się znaczyć, i (2) jak je należy interpretować?
Jeżeli zliczymy jedynie liczbę zgonów na raka każdego roku przez ostatnie pięćdziesiąt lat, stwierdzimy niewątpliwie olbrzymi wzrost. Lecz liczba ta nie oznacza, że trwa coś w rodzaju epidemii raka, ponieważ nowotwory są głównie chorobą wieku starczego. Duża część zwiększonej umieralności na raka wynika z faktu, że populacja amerykańska się starzeje. Jest to dobra wiadomość! Więcej nas żyje wystarczająco długo, by zachorować na raka.
Jeśli przeanalizujemy śmiertelność „poprawioną ze względu na wiek”, uwzględniającą starzenie się populacji, odkryjemy od roku 1950 około 10-procentowy wzrost zgonów na raka. Jednak nawet ta liczba jest zwodnicza, ponieważ prawie cała odzwierciedla olbrzymi wzrost zachorowań na raka płuc, spowodowanego paleniem tytoniu. Odrzućmy konsekwencje palenia, a okaże się wtedy, że od 1950 roku śmiertelność spowodowana wszystkimi innymi rodzajami nowotworów wziętymi razem spadła mniej więcej o 15 procent.
Jest to dobra wiadomość, prawda? No, nie całkiem, ponieważ gdy przyjrzymy się poszczególnym rodzajom raka, ujawni się nam bardzo złożony obraz ukryty w tej sumarycznej śmiertelności. Zapadalność na raka skóry, prostaty i wątroby ogromnie się zwiększyła, podczas gdy na raka macicy, żołądka i pęcherza moczowego spadła. W niektórych przypadkach, takich jak nowotwory mózgu, obraz jest mieszany – nieznacznie spadła śmiertelność u ludzi poniżej sześćdziesiątego piątego roku życia, natomiast dramatycznie wzrosła u ludzi powyżej tego wieku. Dlatego każda dyskusja o chorobach nowotworowych przenosi się szybko na dokładne przyglądanie się poszczególnym rodzajom raka i ich przyczynom.
Jednym z problemów jest to, że znaczna poprawa wyników leczenia, o której wzmianki pojawiają się w ostatnich latach na pierwszych stronach gazet – na przykład śmiertelność spowodowana nowotworami u dzieci spadła pomiędzy rokiem 1973 a 1989 o 50 procent – nastąpiła przede wszystkim wśród typów, które nie występują zbyt powszechnie. Leczenie głównych zabójców – raka płuc, jelita grubego, piersi czy prostaty – tylko nieznacznie się poprawiło.
Przy okazji debaty na temat sposobów prowadzenia wojny z rakiem zaczęły rozwijać się dwie szkoły myślenia. Według jednej ze szkół nowotwory są już pod kontrolą i w niedługim czasie nowe techniki leczenia (omawiane gdzie indziej w tej książce) spowodują spadek śmiertelności. Druga szkoła traktuje te dane jako pierwszy etap epidemii chorób nowotworowych, powodowanej przez zanieczyszczenia i degradację środowiska naturalnego. Niestety, dane nie są wystarczająco jednoznaczne, aby można było wypowiedzieć się po stronie którejś z tych interpretacji.
Optymiści utrzymują, że większość widocznego wzrostu spowodowana jest lepszymi technikami diagnostycznymi. Twierdzą na przykład, że przed rokiem 1980, zanim stało się szeroko dostępne obrazowanie metodą rezonansu magnetycznego (MRI – magnetic resonance imaging), wiele zgonów spowodowanych nowotworami mózgu było przypisywanych udarom. Z tego punktu widzenia zwiększenie występowania guzów mózgu w danych jest raczej wynikiem dokładniejszej diagnostyki niż zwiększonej liczby przypadków chorobowych. Optymiści twierdzą również, że rozpowszechnienie lepszych technik diagnostycznych spowodowało o wiele wcześniejsze wykrywanie nowotworów. W rezultacie rak „z następnego roku” zostaje wykryty dzisiaj, powodując przejściowe zafałszowanie danych, przejawiające się jako zwiększona zapadalność na chorobę.
Obrońcy środowiska odrzucają tego rodzaju interpretację. Wskazują na różnice w umieralności na raka w różnych państwach jako dowód na to, że czynniki środowiskowe i dieta mogą mieć duży wpływ. Na przykład w Japonii zachorowalność na raka piersi jest mniej więcej czterokrotnie mniejsza niż w Stanach Zjednoczonych, lecz gdy japońskie kobiety emigrowały do Ameryki Północnej i zaczęły spożywać produkty wysokotłuszczowe, one i ich córki zaczęły nabawiać się raka piersi w tym samym tempie, co kobiety amerykańskie. Jest to przykład, jak na zachorowalność może wpływać profilaktyka związana z ochroną środowiska i zdrowszym trybem życia.
W moim odczuciu zapobieganie nowotworom przez budowanie idealnego świata nie jest praktycznym rozwiązaniem, przynajmniej na krótką metę. Zanim będziemy mogli ogłosić zwycięstwo w wojnie z rakiem, musimy poczekać na nowe sposoby leczenia, pojawiające się już na horyzoncie.